Jestem Mamą

Z pamiętnika mamuśki part.6, czyli nie taki diabeł straszny jak go malują.

Przy okazji niejednego wpisu na blogu wspominałam już o swoich ideach dotyczących wychowywania dziecka. Nie nazwałabym tego wymądrzaniem się, ale jeszcze w ciąży wiele rzeczy sobie założyłam, wychodząc z założenia, że jak postanowię tak też będzie. Nic bardziej mylnego. Wraz z pojawieniem się Księciunia na świecie, rzeczywistość wiele rzeczy zweryfikowała.
Jedną z tych rzeczy był ‘on’. Mały, gumowy przyjaciel i wybawienie w chwilach grozy, kiedy łzy mojego dziecia spływały po jego ślicznej buzi jak grochy, a mnie zalewał jasny szlag wymieszany z huśtawką nastrojów młodej, bezradnej mamy. Kompletując wyprawkę nawet przez chwilę o ‘nim’ nie pomyślałam, bo z góry założyłam, że nam absolutnie nie będzie potrzebny. Nie szukałam zatem i nie czytałam żadnych informacji na jego temat, debatując z małżonkiem, który będzie najlepsiejszy wśród miliona różnych dostępnych na rynku. Jedyny jaki mieliśmy w domu dostaliśmy w paczce ze szkoły rodzenia. Nie wyrzuciłam od razu i nie wiem dlaczego, chociaż może już wtedy moja podświadomość podsuwała mi myśl żeby zostawić ‘go’ na wszelki wypadek. Schowałam zatem do szafki i zapomniałam o sprawie… do czasu. Nie pamiętam dokładnie kiedy daliśmy ‘go’ Księciuniowi po raz pierwszy. Domyślam się, że nastąpiło to wówczas, kiedy oboje z małżonkiem opadaliśmy z sił, a bezradność wypełniała nasze myśli i czyny. To właśnie wtedy wyciągnęliśmy tajną broń w postaci ‘smoczka’, ‘dydka’, ‘monia’ itd. Zwał jak zwał, ważne, że spełniał swoją rolę 😉 Dlaczego tak bardzo wzbraniałam się przed podaniem smoczka? Po pierwsze umyśliłam sobie, że moje dziecko będzie bezsmoczkowe, a mnie ominie cała ta faza późniejszego odsmoczkowania. Po drugie uwierzyłam, że wraz z podaniem smoczka skończę karmić piersią, a tego bardzo nie chciałam. Teraz już wiem, że odpowiednio dobrany i podawany z rozsądkiem nie wyrządza krzywdy. A po trzecie byłam przekonana, że nie będzie nam potrzebny i moje dziecko obędzie się bez niego.
Po własnych doświadczeniach i znajomych mam wiem już, że są dzieci, które faktycznie smoczka nie akceptują, ale są i takie, których odruch ssania jest tak silny, że bardzo się przydaję. No chyba, że jakaś mama w imię idei lubi „robić za smoczek” zalegając jak waleń całymi dniami na kanapie 😉 Ja nie chciałam. Wolałam podać smoczek i iść się np. wysikać czy zjeść śniadanie w porze obiadu 😉 Księciunio przystał na ten układ i smoczka zaakceptował. Zachowując jednak zdrowy rozsądek dostawał go tylko do spania lub do auta, czasem na spacerze. Dzięki temu moje dziecię jako tako spało, można było wyruszyć z nim gdzieś autem lub wyjść na spacer. Z syreną na pokładzie było to naprawdę średnio przyjemne 😉 Smoczek uspokajał nie tylko dziecko, ale i nas. Byliśmy spokojniejsi i czerpaliśmy więcej radości z bycia rodzicami. Wiedziałam jednak, że nadejdzie w końcu ten dzień kiedy smoczka będzie trzeba się pozbyć. Mówią, że najlepiej to zrobić do pojawienia się pierwszego ząbka, ekhm. U nas trwało to nieco dłużej… Jednak nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia, bo synek miał smoczek już tylko do spania, a bywało, że zaraz po zaśnięciu go wypluwał i po omacku nie szukał z płaczem próbując włożyć do buzi. Odwlekałam zatem ten moment wysłuchując opowieści koleżanek o ich odsmoczkowych doświadczeniach i zaczytując się w różnych radach innych mam. Przyznam szczerze, że niektóre były naprawdę przerażające, co skutecznie zniechęcało mnie do podjęcia próby odsmoczkowania. Teraz już wiem, że sama nakręcałam tą machinę.
Był to poniedziałek. Małżonek w pracy do późnych godzin wieczornych. Uznałam, że to idealny moment na ten krok, tym bardziej, że już wcześniej synek dawał sygnały, które mogły świadczyć o tym, że jest gotowy na pozbycie się smoczka. Szykując się do spania, Księciunio jeszcze nie wyrażając swoich potrzeb pełnymi zdaniami, pokazał na buzię i zaprowadził mnie do miejsca, gdzie smoczek zawsze na niego czekał. Tym razem go tam nie było. Pokazałam pustą półkę i zaczęłam tłumaczyć, że smoczka nie ma, a on jest już dużym chłopczykiem i wcale go nie potrzebuję. Przez chwilę był nieco zdziwiony, ale nie wpadł w histerię i w dziką rozpacz z powodu braku ‘monia’. Na poczekaniu wymyśliłam szybką bajeczkę o tym, że oddałam smoczka ptaszkom, a one odleciały. Mój bystrzak zainteresował się opowieścią i pokazał na okno udając ćwierkanie ptaków. Owszem, tego wieczoru zasypianie trwało nieco dłużej, ale ostatecznie Księciunio zasnął w swoim łóżeczku bez smoczka i bez płaczu. Nie zrobiło to jednak na mnie dużego wrażenia, bo jestem przyzwyczajana do wieczornej walki z usypianiem, ze smoczkiem czy bez trwa ona zazwyczaj długo. Niemniej jednak ucieszyłam się, że udało mu się zasnąć bez ‘dydka’. Moje dziecko budzi się jeszcze w nocy. Kiedy miał smoczek, wówczas on wystarczył do uspokojenia, chociaż nie zawsze. W momencie kiedy postanowiłam się go pozbyć, w trakcie nocnej pobudki wystarczyło otulenie, albo sam przychodził do naszego łóżka. Dzienne drzemki również nie okazały się takie straszne. Na drugi dzień przed drzemką, Księciunio na swój znany mi sposób upomniał się o smoczek, ale ja konsekwentnie trzymałam się ptaszkowej wersji. Podziałało. Kiedy synek był zmęczony po prostu szedł spać, a ja siedziałam przy nim dopóki nie zasnął. Ten schemat sprawdzał się ze smoczkiem, a teraz nie było inaczej. W naszej odsmoczkowej przygodzie obawiałam się nieco jazdy autem. Do tej pory wyglądało to w ten sposób, że przyczepialiśmy ‘monia’ do pasów, żeby synek mógł w każdej chwili z niego „skorzystać” i podróż przebiegała spokojnie. 5 dni po pozbyciu się smoczka jechaliśmy do lekarza i synkowi przypomniał się ‘dydek’. Przewidując taką sytuację usiadłam z nim z tyłu i na spokojnie znów przypomniałam znaną mu historię. Podróż wbrew moim obawom, zresztą jak każda inna później, przebiegła bez problemu. Ba! Nawet zasypiał bez niego jadąc samochodem.
Ostatecznie, dokładnie 2 miesiące przed drugimi urodzinami synka, pozbyliśmy się smoczka. Okazało się, że faza odsmoczkowania, przynajmniej w naszym przypadku przebiegła pomyślnie i bez większej histerii.

Zazwyczaj w tego typu artykułach roi się od długiej listy rad. Ja nie zamierzam takiej tworzyć, bo wychodzę z założenia, że każde dziecko jest inne, a my rodzice znając je od podszewki, wiemy kiedy jest najlepszy okres na zmiany czy postępowe kroki. Chciałabym jednak w tym miejscu podkreślić rzeczy, które w naszej przygodzie okazały się najcenniejsze.

  • Syn już wcześniej dawał sygnały, że smoczka nie potrzebuję. Kiedy się budził odrzucał smoczek albo wyrzucał z płaczem z buzi, a ten lądował na podłodze czy za łóżkiem nie robiąc na nim większego wrażenia. Jeśli zauważycie taki sygnał u swojego dziecka, warto to wykorzystać i pociągnąć temat.
  • CKS – cierpliwość, konsekwencja, spokój. Uwierzcie, wiem, że nie jest to łatwe, bo wymienione cechy są moim kompletnym zaprzeczeniem, ale tutaj musiałam spiąć poślady. Owszem, nie wiem jak by było gdyby syn gorzej zniósł pozbycie się smoczka, ale i tak musiałam się uzbroić we wszystkie te cechy, aby odnieść sukces.
  • Nie sugeruj się jak ten proces wyglądał u innych, bo każde dziecko jest indywidualnością.
  • Nie szykuj się na to szczególnie, nie wyznaczaj dat, tylko działaj jeśli tylko wyczujesz, że to dla was dobry moment.
  • Współpraca twoja i partnera. Mimo, że mój małżonek był sceptycznie nastawiony do pozbycia się smoczka myśląc, że to nadal mały dzidziuś, graliśmy do jednej bramki (był taki jeden wieczór, kiedy Księciunio przechodził samego siebie i wtedy mąż powiedział „dość”, uznając, że tylko smoczek uratuję sytuacje, ale wtedy ja wybawiłam nas z opresji ;))

8 thoughts on “Z pamiętnika mamuśki part.6, czyli nie taki diabeł straszny jak go malują.

  1. Świetny i jakże prawdziwy wpis! Ileż to razy słyszałam, że smoczek jest „be”? Miałam wrażenie, że powinnam czuć się jak wyrodna matka, ale ja wiedziałam że postępuję dobrze. Nie było szans aby całe dnie siedzieć z „cyckiem” na zewnątrz bo moje dziecię ma potrzebę nieustannego ssania. Matka też musi się myć i korzystać z toalety. Starałam się nie ulegać modzie i robiłam swoje.

  2. Ja też, kiedy urodziłam , wierzyłam w to, że smoczek nam absolutnie nie będzie potrzebny. Również obawiałam się, że podanie go dziecku będzie równoznaczne z końcem karmienia piersi. Ale rzeczywistość zweryfikowała moje wstępne założenia. Ból głowy nie do wytrzymania od płaczu dziecka i coraz gorsza relacja w związku (przez ten płacz nikomu z nas nie było do śmiechu) i cumel wylądował w paszczęce naszego dziecka. I na szczęście całkiem fajnie się tam zadomowił, ale nie jakoś za bardzo. Po prostu ratuje nas w podbramkowych sytuacjach. Bardzo podoba mi się Twój pomysł historii, dlaczego już nie ma smoczka. Za kilka miesięcy postaram się ją wykorzystać. 😉

  3. Mój Młodszy syn nigdy nie zaakceptował smoczka. Próbowaliśmy przez pół roku, bo niestety odruch ssania miał mega i wisiał na mnie nieustannie. Smok nigdy nie wszedł do łask, mimo że próbowaliśmy wielu … Takie dziecko 😉

  4. Wszystko przed nami 😉 Kubuś ma 19 miesięcy, bez smoczka ani rusz! 😉 Sam nie mam jakoś ciśnienia żeby ten smoczek na siłę mu zabierać, bo doskonale wiem, że w ten sposób się odstresowuje, czuje się bezpieczniej itp… Czekam na taki moment jak u Was 😉

  5. u mnie starsza w ogóle nie chciała smoczka, pełna natura i zero lateksu 😉 Druga zaś życia bez niego nie widziała. Zresztą były okresy – że nie tylko ona 🙂 Najważniejsze zdrowe podejście i nie dać sie zwariować 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *