Tak słodko śpi w łóżeczku, stoję i gapię się. Obserwuję Jego miarowy i spokojny oddech. Tak uroczo ma złożone rączki podczas snu. Jest idealny. 3 w nocy. Budzi się. Myślę sobie 'Boże niech jeszcze pośpi’. Nic z tego. Wiercenie i jęczenie. Najgorsza jest myśl, że tylko ja mogę go uspokoić. Nie mogę nakryć głowy poduszką i obrócić się na drugi bok. Nie mam wyjścia. Muszę wstać i Go nakarmić. Śpi. Tak mi się przynajmniej wydaje. Odkładam go do łóżeczka. Płacze. Pół godziny później. Płacze. Więc patrzę na Niego spod śpiących i zmęczonych powiek i pytam jak kretynka 'o co Ci chodzi chłopie?’ Jestem śpiąca, zła i zmęczona. Mój organizm jest wycieńczony i błaga o sen. Z bezsilności zbiera mi się na płacz i wtórowanie z Synem. Po godzinie w końcu zasypia. Rano. Rano już nie pamiętam. O której się budził. Czemu płakał. I o co Go pytałam. Płacz to Jego jedyna forma komunikacji ze światem i ze mną. On nie jest niczemu winien. Jest jeszcze bardziej zagubiony niż ja i zdany tylko i wyłącznie na mnie, na nas.
Zwykle budzi się między 7, a 8 rano. Biorę go wtedy do łóżka po którym majga się jakiś czas, po czym robi się śpiący. Dla mnie to zdecydowanie za wcześnie na rozpoczęcie dnia, więc kiedy zasypia, kimam razem z nim. Chociaż godzinkę. Może być pół. Koło 10 zaczynam przypominać człowieka i mogę w miarę normalnie funkcjonować. Kiedy jesteśmy do południa sami, a małżonek jest w pracy do 14, czas do jego powrotu mija zdecydowanie szybciej i mniej dołująco. Trochę zabawy, jakiś spacer, drzemka, i o M wraca. Nie lubię drugich zmian. Wtedy zazwyczaj do południa obarczam małżonka opieką nad Młodym, a ja ładuję akumulatory (gotując obiad albo chodząc na zakupy, spożywcze 😉 ) na długieee popołudnie z Synem. Moje motto brzmi wówczas 'byle do wieczora’. Nie raz odwiedzą mnie przyjaciółki, które to spotkania trzymają mnie przy życiu.
Pierworodny właśnie skończył 7 miesięcy. Z początkiem 6 miesiąca zaczął siadać, a niedługo po tym jak opanował tą umiejętność zaczął wstawać. Jakież było moje zdziwienie, gdy po jednej z kąpieli wyszłam na chwilę z pokoju zostawiając Młodego w łóżeczku, a kiedy wróciłam ten stał zdziwiony trzymając się łóżeczka. Duma i strach biły mnie po oczach. Czym prędzej cyknęłam foto wysyłając małżonkowi, który błyskotliwie spytał „czy mu pomagałam?” nie dowierzając temu co widzi. Sprytny ten nasz Syn. Szybko się uczy i szlifuję zdobyte umiejętności zdobywając kolejne levele w rozwoju. A jeszcze niedawno bezwładnie leżał na macie edukacyjnej…teraz zasuwa „po czterech”, a ja za nim drżąc żeby nie nabił sobie guza. Chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że nie uchronię go od wszystkiego. Musi i chce poznawać otoczenie. To nieuniknione. Staram mu się tego nie utrudniać.
Jeszcze niedawno martwiłam się, że nie interesują go zabawki i nie potrafi ich chwycić. Teraz zabawkami wali się po głowie albo ewidentnie je olewa, bo ciekawszym zajęciem jest wspinanie się na matkę. Ewentualnie „dobiega” do listwy podłogowej i rozszerza swoją dietę o nowe smaki 😉 wśród jego ulubionych dotychczas smaków są jeszcze książki, firanki i moje kapcie.
Jeszcze nie tak dawno położony na macie leżał bezwładnie, a ja wychodząc z pokoju na 5 minut, po powrocie zastawałam go dokładnie w tej samej pozycji. Teraz żeby Go unieruchomić wykorzystuję bujak, huśtawkę albo łóżeczko, a matę wywieźliśmy do dziadków.
Jeszcze przed chwilą Jego wzrok był błędny, a twarz niewzruszona. A teraz z Jego wielkich oczu, którymi każdy się zachwyca, bije ciekawość. Mimiką twarzy potrafi już pokazać tak wiele emocji, które ja potrafię odczytać.
Macierzyństwo to ekscytacja i wielka niewiadoma, czym mnie zaskoczy nowy dzień. Jest ciężko. Bez ściemy. Ale przecież kocham Go miłością bezwarunkową, więc codziennie podejmuję ten trud na nowo, ciesząc się mimo wszystko urokami tego wspaniałego okresu.
Masz rację, czas tak szybko leci. Mimo tych wszystkich dołów, nocnych płaczy i godzinnego usypiania nad ranem, macierzyństwo jest najpiękniejszą przygodą, jaka mnie w życiu spotkała. Co prawda nie mam tyle szczęścia, żeby pospać tak jak wy do 9-10, bo Zosia najpóźniej wstaje o 7… ale i tak kocham ją nad życie i czekam na każdy kolejny wspólny dzień 🙂
bardzo miło się czytało. Matczyne uczucia są naprawę wielkie i tak trudne do dosłownego opisania, a myślę, że jesteś blisko ideału…
Dziękuję, cieszę się 🙂
Posiadanie i wychowanie dzieci zawsze przeplata ze sobą te dobre i te nieco gorsze strony. Ale nic tak nie motywuje do działania jak uśmiech, całus, czy lepkie łapki dookoła szyi 😉
Macierzyństwo ma swoje radości i smutki. Życzę wam tylko tych pierwszych 🙂