Żadna z nas nie rodzi się matką. Żadna nie rodzi się przygotowana do tej najważniejszej w życiu roli. Wraz z pierwszym wydanym na świat krzykiem, żadna dziewczynka nie dostaję w pakiecie instrukcji obsługi, którą będzie tłuc przez kolejne lata, żeby być gotową na zostanie mamą. Żadna z nas zostając matką nie posiadła nagle tajemnej wiedzy na temat wychowania dziecka. Mimo ogromnej ilości poradników zalegających na bibliotecznych półkach i w księgarniach. Mimo licznych e-booków sławnych i mniej sławnych autorów. Każda taka pozycja czy to w tradycyjnej, papierowej wersji czy elektronicznej jest podzielona na rozdziały, które mają nam matkom, rodzicom, pomóc przygotować się do tych ról, przejść przez trudy ciąży, narodzin i wychowania – rok po roku. Przejść przez wszystkie skoki i przetrwać bunty, które w końcu przecież się skończą, prawda? Problem polega na tym, że w życiu nie da się wszystkiego podzielić na rozdziały, a jeśli już, niekoniecznie muszą one przebiegać książkowo. Niektóre matki mogą posiadać pewne cechy, które predysponują je w przyszłości do tej roli. Marzą o zostaniu mamą i jest to ich głównym celem w życiu dającym szczęście. Nie kariera ani życie rozrywkowej, niezależnej singielki/partnerki przywożącej wspomnienia z najodleglejszych zakątków świata zatrzymanych na fotografiach. Może tym marzycielkom pragnącym dziecka jest łatwiej, lżej. Ale równie dobrze mogą czuć się rozczarowane faktem, że mimo tych cech, trudy macierzyństwa również je przerastają. Ale są i takie, dla których dziecko to kwestia „kolei rzeczy”, „bo tak wypada”, „bo już czas”, „bo tak należy”. Nie wielkie marzenie, nie wyczekiwanie. „Jak się nie uda, to trudno, nic się nie stanie. Nie było nam pisane.
Osobiście należę do tej pierwszej grupy. Zawsze chciałam mieć rodzinę, dziecko. Praca czy podróże stanowiły tło dla codzienności, której chciałam bardziej niż życia w ciągłym stresie i dress codzie do późnych godzin czy na walizkach przesiadając się z jednego samolotu do drugiego bez punktu zaczepienia.
Odkąd pamiętam byłam tą, która zajmowała się młodszymi dziećmi czy to w rodzinie czy na osiedlowym podwórku. Miałam nawet krótki epizod w roli opiekunki. Lubiłam to. Noszenie, usypianie, przewijanie, roztkliwianie się nad małymi stópkami, spacery. Tak wyobrażałam sobie moje macierzyństwo w przyszłości. Kolorowe, pełne uśmiechu, radości i gwaru. Opieka nad cudzymi dziećmi parę godzin dziennie czy w tygodniu to zupełnie co innego niż codzienność matki/rodzica. Taki wyidealizowany obrazek może nas zaprowadzić donikąd. A potem urodziłam syna… Dostałam obuchem w łeb, bo nasze początki wcale nie należały do prostych i przyjemnych. Moje wyobrażenia zostały sprowadzone do parteru, a ja zderzyłam się z niełatwą rzeczywistością. Trafiło nam się wymagające dziecko. Nieśpiące dziecko. Płaczące ( nie tylko z powodu kolki czy kolejnego skoku albo wychodzących zębów). Kiedy teraz o tym myślę, już się uśmiecham, ale wtedy wcale mi do śmiechu nie było. Na początku niewiele osób wiedziało jak jest mi trudno. Niewiele osób widziało moje łzy bezsilności. Bo czym tu się chwalić? Ale dziś też wiem, że nie ja jedna przez to przechodzę.
Nie pomagały rozmowy z innymi koleżankami mającymi dzieci, które to pięknie spały, najedzone po kokardę mieszanką. Nic dziwnego, że spały. Niemowlaki dłużej trawią sztuczne mleko, zatem nie wybudzają się tak często na jedzenie jak dzieci karmione piersią. A ja mieszanki podawać nie chciałam. Byłam w stanie się poświęcić, po to, aby moje dziecko dostało to co najlepsze. Napompowana pięknymi ideałami o bliskości i krainą mlekiem mamy płynącą nie chciałam inaczej. Udało się, ale jakże nierówna i bolesna to była walka… ostatecznie przypłacona moim zdrowiem. Teraz już wiem, że nieważne jak karmisz. Dobrze, że w ogóle to robisz 😉 Kwestia wyboru, a czasem możliwości.
W codziennej walce nie pomagały media społecznościowe, z których lawinowo wylewały się zdjęcia uśmiechniętych, szczupłych, zadbanych matek, z dziecięciem na ręku ubranym w ekologiczne ubranka z najwyższej jakości bawełny albo lnu za 200 zł. Tymczasem ja niejednokrotnie przypominam obraz nędzy i rozpaczy, podczas gdy moje dziecko chodzi w ubraniach z sieciówek, często z wyprzedaży, bo zwyczajnie szkoda mi wydać 200 zł na lniane spodenki czy inną bluzeczkę, z których wyrośnie szybciej niż zdążę to odpracować.
I te wszystkie boho i skandynawskie zabawki, drewniane koniki, książeczki, pokoje urządzone w beżach i naturalnych odcieniach, wszystko w zgodzie z naturą i ziemią. Najwyższej jakości oczywiście. Może to i ładnie wygląda- na zdjęciach, ale czy naprawdę dziecko doceni taki właśnie minimalizm i jego cenę?
Nie pomagał ten cały lukier i rzyganie tęczą, pozowane uśmiechy i „udawanie”, że codzienność wygląda tak jak na tym właśnie zdjęciu. Kolorowo i błogo każdego dnia. Radość, spokój i czystość od rana do wieczora. Tymczasem ja nie wstydzę się przyznać, że praktycznie codziennie odliczam minuty do godziny „0”, kiedy mogę usiąść w ciszy z książką albo przed TV bez słuchania ciągłego „mamo!, nudzi mi się! siku! jeść!”. Cieszę się kiedy księciunio jest w przedszkolu, bo wiem, że nawet najbardziej kreatywne zabawy, których wymyślanie kosztuje mnie wiele wysiłku i cierpliwości, nie zastąpi mu kontaktu z rówieśnikami i zabaw na ich poziomie. Uwierzcie, nie ma nic fajnego w noszeniu za małego kasku strażaka, który spada z głowy z każdym ruchem, co denerwuję nie tylko mnie, ale również Młodego. I tyle z zabawy.
I te wszystkie rysunki, laurki „O patrz jak pięknie namalował/a! A ma tylko 3 latka! Bez wyjeżdżania za linię!” Cud, miód i orzeszki. Zwłaszcza w czasach zdalnej edukacji. Na poziomie przedszkolnym. Serio? Tak czy siak trzeba się pochwalić, żeby nie daj Boże trzyletnie czy czteroletnie dziecko nie miało „zaległości” po powrocie do placówki 😉
Codzienność rodziców, zwłaszcza matki wygląda zgoła inaczej niż na tych wszystkich zdjęciach i stories, którymi gnębi nas każdego dnia internet wywołując poczucie gorszości. To są tylko chwile uchwycone w tych dobrych momentach, które chce się pokazać.
Codzienność matki to zazwyczaj wczesne pobudki, mierzenie się z buntem i nieposłuszeństwem. Kręcenie nosem na kolejny, tak starannie przygotowany obiad „pod dziecko”. Roszczeniowość i nuda. Krzyki przeplatane płaczem i głośnym śmiechem. Zabawa na całego w domowych ubraniach, a nie w wystylizowanych i markowych. Jest też radość. Miłość. Ta najszczersza. Jest spontaniczność. Bez pozowania i komend, żeby dobrze ustawić się do zdjęcia. Są za to niepozowane fotki, z językami na wierzchu i ze szczerym uśmiechem wypisanym na małej buzi. A o to przecież chodzi. Żebyśmy w tym całym 'idealnym obrazku opatrzonym złotą ramką’ nie przegapili prawdziwych, szczerych momentów szczęścia i radości, które są tak ulotne.

Pięknie to opisałaś. Żadna kobieta nie rodzi się matką, ale większość kobiet może zostać mamą. Niektóre nie chcą, inne nie mogą.
Te, które nie chcą to jest ich wybór, nie mnie oceniać. Natomiast te, które nie mogą cierpią czasami przez lata.
Cóż mi zostaje, przez za pozdrowieniem Cię i podpisaniem się Matka Dwóch Hajnidow i Aspika ?
W końcu normalna matka która prawdziwie pisze o posiadaniu dziecka. Widzę że podobnie opowiadasz o trudach jak piosenkarka Tatiana Okupnik. Też komentuje jak Ty, mówiąc że szczupła sylwetka Lewandowskiej to po prostu nie fair dla kobiet, które wyglądają inaczej po porodzie.
Mama to najtrudniejsze wyzwanie, jakie mnie spotkało, ale. Zarazem najtrudniejsze. Już dawno przestałam się przejmować tym , co mówią inni, robię wszystko tak, by było to dobre dla mojego dziecka
Nie jest łatwo być mamą. To największe i najważniejsze dla mnie wyzwanie w życiu, ale nie ukrywam, że właśnie będąc mamą jestem spełniona i szczęśliwa!
Oczywiście, że bycie mamą nie jest łatwe. Z niektórych rzeczy trzeba rezygnować, wiele rzeczy trzeba zmieniać. Ale satysfakcja (w większości przypadków) wszystko wynagradza:)
Na szczęście nie oglądam (a może nie zwracam uwagi?) zdjęć i stories, o których piszesz. Mam tyle ciekawszych innych spraw na głowie:) Pozdrawiam serdecznie!
Bycie mama to ogromne wyzwanie ale ja lubię wyzwania i kocham mojego syna, ta więź i uczucie daj3 mi siłę i motywację do działania!
Wiesz co, jakoś nigdy nie miałam problemu z tym idealnym macierzyństwem w internecie. Po prostu nie zwracałam na nie uwagi, nie „zalewało” mnie. Może dlatego, że mało korzystam z instagrama 😀 Pewnie że rzeczywistość jest w różnych kolorach. Ale te ładne zdjęcia i ładne ubrania też są częścią tej rzeczywistości.
Czasem żałuję, że do dziecka nie ma dołączonej instrukcji obsługi ? Wszystko trzeba bojem sprawdzać.
Niestety mało kto mówi jak to macierzyństwo wygląda „tak na serio” i potem nagle się okazują różne cuda 😉 Ale dobrze, że coraz więcej jest takich blogów jak ten, które macierzyństwo opisują wprost. Nie żeby zniechęcać, tylko po prostu nie rzygać tęczą 😉
Niestety – to co widzimy na ekranach swoich telewizorów czy telefonów – zawsze odbiega od rzeczywistości.