Teraz już wiem i nie będę tego ukrywać. Macierzyństwo to ciężka harówa, dzień i noc, praktycznie bez chwili wytchnienia. Od niego nie można sobie wziąć dnia wolnego, bo nawet jeśli podrzucisz potomka dziadkom czy cioci to i tak będziesz myśleć i dzwonić, czy aby na pewno wszystko w porządku. My, matki tak już jesteśmy skonstruowane. Owszem, fajnie kiedy ktoś bliski odciąży nas opieką nad dzieckiem dając nam choć niewielką chwilę wytchnienia (łapie taką, kiedy Synem zajmuję się mąż, albo dziadkowie), ale wciąż są to tylko krótkie chwile, a w niektórych kwestiach jesteśmy po prostu niezastąpione.
Jedno jest pewne. Każdego dnia macierzyństwo czegoś mnie uczy. Chcesz wiedzieć czego? Już śpieszę z odpowiedzią.
1# Cierpliwości.
Ta znajduje się na szarym końcu charakteryzujących mnie cech. Tak było, a obecnie widzę duży progres. Ja, z natury w gorącej wodzie kąpana chcąca mieć wszystko NA JUŻ, TERAZ, NATYCHMIAST! codziennie uczę się cierpliwości przy moim dziecku. Każdego dnia Syn wystawia ją na próbę. Kiedy znowu nie chce spać i kolejna noc to dramat, liczę do 10 i biorę kilka głębszych wdechów. Powtarzam sobie, że to tylko dziecko i nie robi mi tego na złość. Jest małą istotą, która niedawno pojawiła się na tym świecie i próbuję się w nim odnaleźć. Nie chcę być na Niego zła, dlatego cierpliwie podchodzę do każdej formy grymaszenia i marudzenia, choć co najmniej kilka razy w ciągu dnia mam serdecznie dość.
2# Pokory.
Jestem ambitna, ale ta cecha nigdy nie przesłoniła mi oczu. Nie wywyższam się. Daleko mi do tego. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem idealna (nikt nie jest), dlatego nie boję się prosić o pomoc. Mam wokół siebie cudowne osoby, na które zawsze mogę liczyć. Wiem, że mi pomogą, a ja ufam im bezgranicznie. Mając dziecko tym bardziej potrzebuje wsparcia z zewnątrz i nie wstydzę się do tego przyznać.
3# Odpuszczania i luzu.
Z natury ambitna perfekcjonistka w momencie kiedy zostałam mamą niektóre rzeczy zaczęłam odpuszczać i zdecydowanie wyluzowałam. Gorący obiad nie zawsze czeka na męża wracającego z pracy, a on nie robi mi z tego powodu awantury, bo wie, że nie leżałam i pachniałam cały dzień, tylko zajmowałam się naszym Synem. Kiedyś sytuacja nie do pomyślenia, dziś częściej się zdarza, że zamawiamy obiad do domu, a ja nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Mieszkanie nie zawsze jest odpicowane na wysoki połysk, a ja wcale nie biję się w pierś z tego powodu. Kiedy zostajesz mamą, nie ma takiej opcji, żeby wszystko wokół ciebie było zrobione na tip top. Chyba, że masz do dyspozycji sztab ludzi, którzy ci w tym pomogą 😉 Macierzyństwo nauczyło mnie, że jak czegoś w domu nie zrobię, świat się przez to nie zawali.
4# Doceniania chwili.
Nie to, że kiedyś nie doceniałam. Ale teraz widzę jak czas umyka. Jak pędzi. Wystarczy, że spojrzę na mojego Syna, który codziennie tak się zmienia i zdobywa nowe umiejętności. Doceniam każdą chwilę, którą razem spędzamy. Ale cenie sobie też te, które mam dla siebie na wyłączność, żeby złapać oddech i naładować akumulatory. Te chwile są tak ulotne, że każdą staram się doceniać podwójnie i czerpać z niej ile się da. I jeszcze bardziej celebruję czas z M, którego mamy teraz tak niewiele.
5# Wytrwałości.
W tej wspólnej drodze, która wcale nie jest usłana różami. Bywa ciężko. Cholernie ciężko. Nie chcę się wstawać z łóżka i po raz enty w nocy. Nie chcę się znowu pichcić wymyślnych obiadków w mikroskopijnej ilości, której Księciunio i tak zapewne nie tknie. Zatem wytrwale wstaję codziennie razem z Synem, mimo że chętnie jeszcze bym pospała. I wstaje po raz nie wiem który w nocy, żeby ukoić Go w ramionach. Odmrażam kolejną dynię czy brokuła i szperam w Internecie szukając przepisów na dania dla Synka. Byle do przodu. Bo w końcu zacznie przesypiać noce, a to co mu ugotuję trafi w dużej mierze do brzuszka, a nie na podłogę 😉 Wierzę w to i wytrwale dążę do celu.
pozdro dla autora, fajnie piszesz:)
Bardzo dziękuję i również pozdrawiam 😉