Budzą mnie odgłosy aut przejeżdżających za oknem. Otwieram oczy i zerkam na zegarek. W domu panuję cisza. Z drugiego pokoju słyszę tylko ciche tykanie zegara. Śniadanie i poranna telewizja.
Od dłuższego czasu tak właśnie wyglądają moje poranki, chyba że Małżonek pracuję na drugą zmianę, wówczas razem leniuchujemy w łóżku, a potem jemy śniadanie. I tak do dopóki, dopóty nie odprawię Go do pracy.
Zostaję sama. I potrafię się tym cieszyć i znaleźć plusy tego stanu. Nie siedzę innym na głowie, nie szukam na siłę towarzystwa, nie gnębię telefonami i nie nachodzę po domach. Każdy ma swoje życie. Moi Przyjaciele również. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć, zadzwonić, pogadać czy umówić się na kawę. Jeśli będą mieli dla mnie czas OK, jeśli mają już jakieś plany nie robię z tego powodu tragedii, nie każe im natychmiast ich przekładać. Nie gapię się cały dzień w ścianę myśląc sobie i klnąc w duchu, że nikt nie ma dla mnie czasu, a przyjaciele są beznadziejni, bo powinni wszystko rzucić i skomleć pod moimi drzwiami zabawiając mnie swoim towarzystwem.
Nie przeglądam nerwowo kontaktów w telefonie i nie wydzwaniam do osób, które normalnie o tej porze pracują, nie to co ja, ciężarna siedząca w domu. Nie zadręczam smsami o pierdołach, żeby zapełnić swój czas. Mam na tyle inteligentnych przyjaciół (w końcu są moimi przyjaciółmi 😉 ), że od razu by wyczuli, że chcę zabić nudę.
Nie chodzę jak obłąkaniec po mieście i niczym świadek Jehowy nie pukam od jednych do drugich drzwi znajomych bez zapowiedzi. Sama nie lubię niezapowiedzianych wizyt, więc czemu mam to robić innym? Nie każdy tak jak ja, ma w zanadrzu ciastka i czekoladę, którą może poczęstować zbłąkanych wędrowców.
Nie wiszę Małżonkowi na szyi i nie ględzę nad uchem. On też czasem potrzebuję chwili dla siebie, tak samo jak ja. Nie widzę w tym nic złego.
Staram się nie zatruwać życia innym moimi problemami czy rozterkami. Jeśli chcę pogadać, mam wokół najbliższe, życzliwe mi osoby, którym mogę się zwierzyć bez obawy, że odeślą mnie z kwitkiem. W końcu każdy ma słabsze dni, ja również. Owszem, czasami muszą wysłuchiwać po raz enty moich narzekań na temat kolejnego dodatkowego kilograma czy zmarszczki. Albo po raz setny usłyszeć o moich problemach egzystencjonalnych, a oni wtedy podnoszą mnie na duchu i dochodzę do wniosku, że w sumie mam lepiej niż niejedna osoba wokół mnie i generalnie powinnam się puknąć w czoło. Aż do kolejnego kryzysu.
Wierzcie lub nie, ale ja naprawdę i szczerze lubię czasem pobyć sama ze sobą. Ze swoimi myślami i nastrojami. Potrzebuję takich chwil żeby nie zwariować. Potrzebuję oddechu i wyciszenia, kiedy mogę zająć się tylko sobą i tym na co mam ochotę. Nikt mi nie patrzy na ręce, nie obserwuję, nie zadaję pytań, nie bręczy nad głową, nie osądza. Nie mam do nikogo pretensji, że nie dzwoni, nie piszę, że mnie nie odwiedzi. Nie obrażam się i nie strzelam fochami na prawo i lewo. Nie wyję do księżyca, że nikt mnie nie kocha i nie potrzebuję, a ja siedzę sama w domu. Nie czuję się zapomniana i samotna.
Przez lata pracowałam na to, aby mieć wokół siebie wartościowe osoby, do których mogę w środku nocy zadzwonić by powiedzieć tylko, że potrzebowałam usłyszeć ich życzliwy głos. Dlatego wiem, że samotność mi nie grozi, a samotne chwile są czasem jak lekarstwo.
Moja Droga, i tu Cię rozumiem w 100%!!!! Ja również lubię po być sama – baaa ja nawet tego potrzebuję niczym powietrza od czasu do czasu! Kocham ludzi i ich obecność, ale zgoda na pozwolenie sobie posiedzenia w ciszy to najlepsza nagroda dla mojego organizmu!
Dokładnie! Niestety nie każdy potrafi docenić takie chwile samotności ze sobą, a szkoda 😉