Jeszcze do niedawna bardzo się przejmowałam opinią innych. Sugerowałam tym, co myślą o moim wyglądzie czy sposobie bycia. Brałam do siebie każdą krytykę i długo ją przeżywałam analizując w myślach każde słowo. Jakiekolwiek pozytywne opinie na swój temat puszczałam mimo uszu i tak nie wierząc w szczerość intencji ich nadawcy.
Zawsze miałam zastrzeżenia do swojego wyglądu. Tam za dużo, tu jakaś fałdka czy oponka. Patrzyłam na szczuplejsze koleżanki, katowałam się wyretuszowanymi zdjęciami kobiet z katalogów, które wydymały wybotksowane usta i chciałam choć w niewielkim stopniu wyglądać tak jak one. Podziwiałam płaskie brzuchy bez skazy i jędrne pośladki uniesione w Photoshopie. Wzdychałam z bezradności narzekając na niesprawiedliwość stwórcy i mniej więcej raz na miesiąc zaczynałam nową dietę i maraton do fitness klubu (chociaż akurat tego nie muszę sobie narzucać, bo lubię ćwiczyć i porządnie się spocić). Tak było dopóki nie zaszłam w ciążę. Kiedy już w niej byłam oczywiście zamartwiałam się jak będę wyglądać po porodzie, czy szybko dojdę do formy, ile przytyję i ile uda mi się zrzucić i czy wyjdą mi rozstępy. Chyba nie ma kobiety, która by się tym nie martwiła? Czytałam różne fora internetowe, na których młode mamy chwaliły się, że tydzień po porodzie już ważyły tyle co przed. Że karmiąc piersią kilogramy lecą jak szalone. Że dziecko wyciąga. Że nie ma czasu na jedzenie. Karmiłam się ogólnikami kurczowo trzymając się słów, które przeczytałam. Naiwnie wierzyłam, że skoro „one” tak schudły, to ja też na pewno z porodówki wyjdę w dżinsach z okresu matury i zapomnę o jakichkolwiek dodatkowych kilogramach. Niestety. Natury i genów się nie oszuka a dziesięcioletnie dżinsy już dawno wywietrzały z mojej szafy. Ja, z tendencją do tycia i niedoczynnością tarczycy, która dodatkowo utrudnia gubienie kilogramów, przytyłam ponad 20 w ciąży. Zapewne mogłam bardziej uważać na to co jem i odmawiać sobie wszelkich słodkości i innych ciążowych zachcianek, ale tego nie robiłam. Czasu nie cofnę. Obiecałam sobie, że po ciąży wezmę się za siebie. Wiedziałam, że jak postanowię tak zrobię, bo staram się nie rzucać słów na wiatr, nawet tych rzucanych przed samą sobą. Od porodu minęły 2 miesiące, a mnie zostało raptem 7 kg na plusie. Uważam to za dobry rezultat, zważywszy na moje problemy ze zdrowiem i odwieczną walką z kilogramami.
Myślę, że ciąża, powoli ale skutecznie wyleczyła mnie z ogólnej tendencji bycia fit. Przekonałam się na własnej skórze, że każda kobieta jest inna. Każdy organizm inaczej reaguje na zmiany, które w nim zachodzą. To, że Ty w ciąży przytyłaś 20 kg, a tydzień po porodzie ważysz już tyle co przed ciążą, nie znaczy, że u mnie też tak będzie. To, że Ty nie używałaś żadnych smarowideł na brzuch i po porodzie oprócz niewielkiej oponki nie ma na nim żadnej skazy, nie znaczy, że mnie pomimo używania różnych specyfików, nie wyjdą rozstępy, a oponka będzie utrzymywać się dłużej. Nieco ponad 2 miesiące po porodzie zostały mi jeszcze nadprogramowe kilogramy, tobie nie? Super. Winszuję i szczerze zazdroszczę. Tak serdecznie. Serio. Kiedyś bym ci tego nie powiedziała, bo zazdrość kułaby mnie w oczy i nie pozwoliła wydusić słowa, dzisiaj potrafię szczerze skomplementować i cieszyć się razem z tobą.
Przestałam. Przestałam mieć parcie na super sylwetkę w miesiąc. Przestałam wierzyć w wyretuszowane zewsząd fotki. Przestałam patrzeć na innych i porównywać, bo wiem, że nie ma to najmniejszego sensu. Przestałam słuchać niektórych ciętych komentarzy pseudo koleżanek, które jedyne co miały na celu, to sprawić mi przykrość. To, że coś sprawdziło się u ciebie, nie oznacza, że u mnie też się sprawdzi. Jesteśmy indywidualnościami. I nie mam zamiaru tego negować czy z tym walczyć. Nasze dobre samopoczucie siedzi w naszych głowach. Nigdzie indziej. Teraz wiem, że to tylko ode mnie ono zależy. Od niczego innego. Moja praca nad powrotem do formy trwa. Powoli. Stopniowo. I może będę potrzebowała więcej czasu żeby do tej formy dojść, ale nie spędza mi to snu z powiek. Już nie płaczę w poduszkę i nie omijam lustra, bo wiem, że „ten stan” jest chwilowy i jeszcze w tym roku kupię sobie dżinsy w rozmiarze 38 😉
Ja przestałam. Przestałam patrzeć na siebie przez pryzmat innych i dużo lepiej się z tym czuję. A przede wszystkim zaakceptowałam i polubiłam siebie. I tobie też to radzę. Bo pamiętaj twoje złośliwe komentarze i porównania mogą sprawić komuś przykrość.
Ale to jest właśnie najtrudniejsze. Uwierzyć w siebie 😉
Owszem. Osobiście potrzebowałam na to sporo czasu, ale praca nad sobą w końcu procentuje 😉 a wtedy człowiek od razu lepiej się czuję we własne skórze.
Polubienie siebie to sprawa tak oczywista a tak trudna… Ja ciągle się uczę, chyba z coraz lepszymi efektami 🙂
Bardzo trudna. Myślę, że ta sztuka trwa całe życie, ale najważniejsze, żeby codziennie lubić siebie coraz bardziej 🙂
Zazdroszczę takiego podejścia. Ja niestety tak nie potrafię. Przed ciążą nie miałam problemów z figura. Mogłam jesc co chciałam nie ćwiczyłam i miałam rozmiar 38. Tym trudniej jest mi się pogodzic z obecnym stanem rzeczy. 1.5miesiąca po porodzie i brzuch jak bym nadal była w zaawansowanej ciąży. Po pierwsze przed ciążę rzadko się ruszalam i trzymałam dietę, po drugie mój słomiany zapał oraz pm trzecie moje bliźniaki są tak absorbujace ze nie mam kiedy poćwiczyć
Zmiany są nieuniknione, dlatego trzeba się starać z nimi godzić. Niestety nic nie trwa wiecznie, również figura 😛 osobiście jeszcze zmagam się z pociążowymi kilogramami i mam kilka ciążowych pamiątek w postaci rozstępów, ale nie mam na to wpływu, więc postanowiłam odpuścić, myślę, że tak jest najrozsądniej, aczkolwiek wiem, że trudniej. Inne kobiety oddałyby wszystko, nawet figurę, byle tylko zostać mamą. Wyobrażam sobie ile jest pracy przy bliźniakach, ale im będą starsze, tym łatwiej będzie zorganizować czas, również dla siebie 🙂 trzymam kciuki!!