Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają. Inni, że nie liczy się ilość tylko jakość. A co niektórzy, że droższe nie znaczy lepsze. Ze wszystkim się zgadzam i mówię głosem większości, ale staram się szukać złotego środka.
Wychowałam się w domu, w którym niczego mi nie brakowało. Miałam co jeść i w co się ubrać. Nie czułam się gorsza od rówieśników, choć co niektórzy mieli pewnie więcej i lepiej. Nie zazdrościłam im tego, ciesząc się tym co mam, bo miałam świadomość, że wiele osób ma znacznie gorzej. Nie miałam prawa narzekać. Rodzice zapewnili mi wszystko co najlepsze, co nie znaczy, że obrzucali mnie wszelkimi dobrami materialnymi. Nigdy nie chciałam więcej niż potrzebowałam. Pewnie dlatego jako dorosła kobieta szanuję wartość pieniądza i zanim dokonam nawet najmniejszego zakupu, zastanawiam się kilka razy czy, aby na pewno jest mi to niezbędne do życia i szczęścia. Często muszę się z tą decyzją przespać, kalkując wydanie choćby paru groszy na wszelkie możliwe sposoby. I równie często nazajutrz dochodzę do wniosku, że wcale tego czegoś nie potrzebuje albo kompletnie zapominam nad czym miałam się zastanowić. Choć oczywiście zdarzyło mi się kupić coś, co na daną chwilę strasznie mi się podobało, a potem przeleżało w szafie albo szybko się tego pozbyłam. W końcu jestem kobietą i bywa, że działam pod wpływem chwili czy emocji. Mój pragmatyzm miał się świetnie do czasu, aż nie zaszłam w ciąże. Przestałam wówczas myśleć o sobie i wertowałam milion stron z artykułami dziecięcymi w poszukiwaniu cudnych i wyjątkowych ciuszków dla synka czy innych gadżetów. A obok sklepów dziecięcych również nie potrafiłam przejść obojętnie. Nie ukrywam, że zamówiłam kilka szpanerskich rzeczy dla młodego nie mogąc się powstrzymać przed ich zakupem, przez co mój pragmatyzm, tak skrzętnie wypracowany, szlag trafił. Na szczęście dla mnie i mojego konta bankowego, nie popłynęłam całkowicie 😉 Pracuję (aktualnie jestem na „urlopie” macierzyńskim), więc i zarabiam. Co miesiąc na moje konto wpływa pewna suma, z którą mogę robić co uważam za słuszne. Jako żona i młoda mama staram się racjonalnie podchodzić do tematu wydawania pieniędzy. Zdaję sobie jednak sprawę, że w pewne produkty lepiej zainwestować większą sumę, co zaprocentuje w przyszłości i przyniesie korzyści. Innymi słowy, na pewnych rzeczach nie warto oszczędzać, zwłaszcza jeśli te wydatki dotyczą dziecka i kiedy chodzi o nasze zdrowie, komfort czy bezpieczeństwo. W tej kwestii dobraliśmy się z M bardzo dobrze, chociaż czasami szanowny małżonek kwestionuje moje wydatki podważając ich zasadność. Na tym polu czasem dochodzi między nami do spięć, ale która z nas ich nie ma? Bywa, że muszę przygotować solidną wersje argumentów „za”, aby go do czegoś przekonać.
Uczyłam się po to, aby mieć lepiej w przyszłości. Z nadzieją na znalezienie dobrej pracy, która umożliwi mi życie na dobrym poziomie. Moi rodzice nie mają kieszeni wypchanych banknotami i własnych firm, na których czele z czasem bym stanęła. Mój mąż nie zarabia milionów, od których przewraca mi się w głowie. A od mojej pensyjki, nowiutki, miętowy portfelik nie pęka w szwach. Life is brutal. Nie mam wszystkiego MATERIALNEGO i zapewne nigdy mieć nie będę. Swoją droga wcale do tego nie dążę. Choć pomarzyć lubię. To bliskie mi osoby i chwile z Nimi przynoszą mi spełnienie i radość, a nie grubość portfela i ilość zer na koncie. Mam jednak na tyle i staram się żyć w miarę racjonalnie, że czasem pozwalam sobie na większe bądź dodatkowe wydatki. Taka okazja nadarzyła się w ostatnich dniach. Otóż z wielu powodów (właśnie kiełkuję mi w głowie pomysł na kolejny wpis) jakiś miesiąc temu kupiłam chustę do noszenia dziecka. Jeszcze będąc w ciąży oswajałam się z tematem i poważnie przymierzałam się do jej zakupu. Ostatecznie kupiłam chustę jak syn miał nieco ponad 2 miesiące, a co mnie do tego skłoniło już niebawem o tym przeczytacie 😉 Kiedy już przyszedł mój upragniony pasiak zaczęłam ćwiczyć motanie. Okazuje się jednak, że w praktyce wiązanie dziecka nie jest wcale taką prostą sprawą, nawet jeśli posiłkujemy się profesjonalnymi filmikami na yt czy dokładnymi opisami. Ale ćwiczyłam. Za każdym razem wiązanie wychodziło mi coraz lepiej, ale zdawałam sobie jednocześnie sprawę z tego, że daleko mi jeszcze do ideału. I wtedy postanowiłam umówić się na konsultację z profesjonalnym doradcą, pod którego okiem mogłabym poćwiczyć i wyeliminować ewentualne błędy. O tym jak ono przebiegało napiszę osobny post, tutaj chciałam jedynie na tym przykładzie pokazać, jak bardzo te dodatkowe „ grosze” mogą nam ułatwić życie jeśli chcemy coś robić dobrze i dokładnie. Może i taka chusta to wymysł i wyrzucanie pieniędzy w błoto. Może i taka konsultacja, która przecież nie jest za darmo, też jest wymysłem i szastaniem pieniędzmi. Może jest dla kogoś innego, dla mojego M, ale nie dla mnie. Dzięki temu spotkaniu przećwiczyłam interesujące mnie wiązania, mogłam zadać szereg pytań i wyeliminować błędy, które do tej pory popełniałam czy dopracować pewne rzeczy. A przede wszystkim mam nadzieję, że nauczyłam się wiązać synka bezpiecznie, nie szkodząc jego zdrowiu i prawidłowemu rozwojowi.
Pieniądze ułatwiają życie. Zdecydowanie. Warto je inwestować w rzeczy, które przyniosą nam radość i satysfakcję. Ja zainwestowałam w siebie i syna, dbając tym samym o Jego zdrowie, a to jest warte każdej sumy.
Taka chusta to by mi się przydała na początku! Teraz już za późno, bo mała już chodzi i za ciężka jest 🙂 A z tym wydawaniem to tak samo miałam 🙂 Dawniej 10 razy sie zastanawiałam czy kupić, a odkąd mam dziecko, to często kupuję od razu, szczególnie ciuszki takie malutkie, słodziutkie 🙂 Tylko teraz zastanawiam się 10 razy, KTÓRE kupić, a nie CZY kupić 😉
Haha zadaje sobie to samo pytanie przed każdym zakupem, „które”, a nie „czy” 😛