Ten rok jest na tyle „wyjątkowy”, bo wciąż jest, że nawet nie wiem kiedy minął i zastał nas grudzień. Żyjemy od weekendu do weekendu, a potem się dziwimy, że czas pędzi tak nieubłaganie. To naprawdę przerażające, że dni tak szybko uciekają.
Jeszcze kilka lat temu bardzo czekałam na ten grudniowy czas. Na śnieg i mroźną zimę, bo w przeciwieństwie do większości ciepłolubnych, ja należę raczej do tych drugich i bardzo lubię tę porę roku. Ten skrzypiący pod stopami mróz i szczypiący w zaróżowione policzki. Padający za oknem śnieg i zaspy sięgające kolan. Tęsknie nawet za przemoczonymi skarpetami po przedniej zabawie na śniegu, które potem mama wieszała na grzejniku, żeby za chwilę przygotować rozgrzewającą herbatę. Powracając myślami do tamtych czasów jest we mnie wiele tęsknot i uśmiecham się na samą ich myśl. Za beztroską, która wtedy była moim chlebem powszednim. Naprawdę i szczerze tęsknie za tym zimnym grudniem. Za drzewami, dachami domów i uliczkami pokrytymi białym, śnieżnym puchem, który sprawiał, że dzień jakoś stawał się jaśniejszy, a na sercu robiło się błogo od przepięknego i bajkowego wręcz widoku za oknem. Z przyklejonym do szyby nosem liczyłam kolejne, wielkie płatki śniegu, który zostawał na dłużej, niż na parę godzin. Tęsknie za dniami, które w większości spędzało się na dworze, rzucając się śnieżkami, zjeżdżając na sankach albo kolorowych 'dupolotach’ z pobliskich górek i lepiąc pokaźnego bałwana. Do dziś pamiętam jak z tatą zrobiliśmy ogromne iglo, w którym można było swobodnie usiąść, wyobrażacie to sobie? Jak za czasów 'Małyszomanii’ kiedy zrobiliśmy prowizoryczną skocznię, na której pobijaliśmy kolejne rekordy. Zabawy było co nie miara, a wspomnienia pozostały żywe po dziś dzień. Tęsknie za tym białym grudniem, który sprawiał, że atmosfera Świąt Bożego Narodzenia była odczuwalna podwójnie wywołując radość, nostalgię i wyjątkowość. Za Wigilią, kiedy za oknem prószył świeży śnieg roztaczając prawdziwą magię. Towarzyszących wtedy uczuć i emocji nie da się z niczym porównać i trudno je opisać. Pamiętam mój bunt, kiedy śniegu napadało tyle, że aby wyjść z domu trzeba było odśnieżyć zasypane podwórko uniemożliwiające otwarcie furtki czy bramy. Była to naprawdę ciężka praca, bo mój dom rodzinny nie znajduję się bezpośrednio przy ulicy, tylko w uliczce, do której nowo przybyłym zawsze trudno było trafić, a obok znajdowały się tylko dwa domy. Zanim odśnieżyło się jedną część podwórka, zaraz była przysypywana nową warstwą, świeżego śniegu. Teraz naprawdę chciałabym żeby było 'co’ odśnieżać.
Dzisiaj beztroskę zastąpiła odpowiedzialność i codzienne obowiązki. Zamiast śniegu w grudniu, który parę lat temu był normą, coraz częściej pada nieprzyjemny deszcz tworzący za oknem iście ponure krajobrazy za oknami. Wpędzając nas w stany depresyjne, przed którymi coraz trudniej jest się obronić. Powodując, że najchętniej zaszylibyśmy się w domach pod kocem, z zasłoniętymi roletami w oczekiwaniu na upragnioną wiosnę. Dzisiejszy grudzień tak bardzo odbiega od tego, który pamiętam i za którym tak tęsknie, że jest mi najzwyczajniej smutno. Przykro mi, że moje dziecko w ciągu 4,5 roku swojego życia doświadczyło widoku śniegu jak na lekarstwo. Sanki? Leżą w czeluściach ciemnej piwnicy zbierając grube warstwy kurzu, bo nie ma ich gdzie wykorzystać. Grudzień z roku na rok coraz bardziej mnie rozczarowuje. Czekam na niego pełna nadziei na 'tym’ razem białe i mroźne święta, tymczasem w zamian dostaję +10 stopni Celsjusza i słońce, które w tym wyjątkowym czasie wcale mnie nie cieszy. Przy takiej aurze nawet choinka i wszelkie świąteczne ozdoby oraz dekoracje w domach czy na mieście powodują frustrację. Dziwny to widok. Niegdysiejszy mróz skrzypiący pod stopami zamienił się w pluchę i kałużę, a częściej niż zimowe buty z ciepłym kożuchem zakładamy kalosze. Puchowe kurtki? Dzisiaj to przeżytek. Co najwyżej można się w nich ugotować. Zaspy? Kiedy o nich wspomniałam moje dziecko nawet nie wiedziało co to jest. Mogłam jedynie wyciągnąć album ze zdjęciami i pokazać jak wyglądały parę lat temu. Dobrze, że na fotografiach mam uwiecznione te prawdziwe zimy, które mogę pokazać księciuniowi. Od początku swojego życia białą zimę kojarzy głównie z kart zimowych książeczek oraz moich opowieści i wspomnień. Bo tej prawdziwej, mroźnej i śnieżnobiałej doświadczył tak mało, że sam może tego nie pamiętać.
Jaka więc była moja dzika radość kiedy nie tak dawno spadło trochę śniegu. Nie wiem kto cieszył się bardziej, ja czy księciunio? Radość była chyba obopólna, bo czym prędzej ubraliśmy zimowe ubrania i wyszliśmy na dwór ulepić miniaturowego bałwana, bo tylko na takiego starczyło tej garstki śniegu. Mimo, że biały puch nieznacznie pokrył drzewa i podwórka, wywołał szczerą radość i sprawił niemałą frajdę. Nie omieszkałam uwiecznić tych 'białych’ chwil na zdjęciach, bo nie wiem czy jeszcze będzie ku temu okazja. Patrząc na długoterminowe prognozy pogody i przewidywane ocieplenie raczej szybko się ona nie pojawi, co już doprowadza mnie do frustracji. Naprawdę wcale mnie nie cieszą te plusowe, grudniowe temperatury. Nie tak powinny wyglądać Święta Bożego Narodzenia, ferie i zimowe miesiące.
Grudzień rozczarowuje mnie nie od dziś. Ale nie tylko. Równie mocno mnie niepokoi fakt, że klimat tak bardzo się zmienia, co nie napawa optymizmem. Mimo wszystko staram się doceniać te chwilę i cieszyć się nadchodzącymi Świętami, które notabene ze względu na wciąż panującą pandemię będą zupełnie inne niż w poprzednich latach. Ale najważniejsze to mieć wokół bliskie osoby i mieć nadzieję, że jeszcze będzie dobrze, a zima, ta prawdziwa, biała i mroźna jeszcze się pojawi i zagości na dłużej.
Marzę o prawdziwej białej zimie, szczypiącym mrozie i czerwonych policzkach. Kilka lat temu kupiłam ciepłą kurtkę, która cały czas wisi w szafie i czeka na lepsze zimy…
Dla mnie grudzień to zawsze był magiczny czas, składało się na to śniegowe szaleństwo, oczekiwanie na święta, krztanina dziadków itp. Kiedy dorosłam grudzień stracił swój urok, ale odkąd jestem mamą na nowo go. Odkrywam 🙂
Ja lubię grudzień bo zawsze u mnie był fajny. Mikołajki , urodziny, Święta. W tym roku z wiadomych względów jest trochę inaczej, bo cały rok inny. Zimy i śniegu nie lubię no , ale jak jest odrobina na święta tak żeby był jakiś klimat to ok, ale nie przepadam za nim.
Choc zdecydowanie wolę cieplejsze klimaty, to jednak tęsknie trochę za tym śniegiem i „białymi” świętami Bożego Narodzenia 😛
Moje dzieciaki też jak tylko spadło odrobinę sniegu, to zaczęli lepić bałwany.. bo jeden już im nie wystarczył 😛
widać, że też im brakuje tych zabaw na śniegu 🙂
A u nas już się robi fajnie, zimowo i biało do okoła. Nawet byliśmy wczoraj na spacerze, by oglądać świąteczne iluminacje na ulicach, parkach i rynkach;-)
Wciągnął mnie Twój wpis. Mam podobne przemyślenia. Dopiero niedawno rozmawiałam, ze znajomymi, że przynajmniej jako dzieciaki i młodzież zażyliśmy prawdziwej zimy. Żal mi obecnych maluchów jak Twój syn, którzy nie mogli się tak nacieszyć zimą. Ale człowiek to takie stworzenie, że potrafi nieraz coś docenić, jak to straci. Ile to ja się w życiu nautyskiwalam, że czemu ja się w Polsce urodziłam?! Tu zimno! Do Afryki się przeprowadzam (kretynka). Wściekłość mnie rozsadzała na komunikację miejską, która od razu siadała i na te trzy swetry pod kurtką oraz rajstopy pod spodniami. Teraz płaczę za tymi białymi zimami ze skrzypiącym śniegiem. W 2017 roku pojechaliśmy na Nowy Rok w okolice Białowieży i tam spadł nagle śnieg prawie po kolana. Piękne wielkie białe płatki leciały z nieba. Było tak cudnie!!!
Również brakuje mi prawdziwej zimy. Puszystego śniegu, który sprawia, że świat wydaje się czysty. A tu od kilkunastu lat o tej porze szaro, ponuro, brudno i depresyjnie. Doskonale pamiętam skocznię narciarską – dzieło Twojego Taty.??
Mam takie same przemyślenia, jak ty. No takiej prawdziwej zimy nie widziałam od jakichś 8 lat. Śnieg jest niemal tylko w górach, zero świątecznego klimatu. Nawet butów zimowych nie mam od kilku lat. 🙂