Zanim zaszłam w ciąże lubiłam swoje ustabilizowane z nutką szaleństwa i spontaniczności życie. Nigdy nie przepadałam za szalonymi imprezami i balowaniem do białego rana w każdy weekend. Takie imprezy smakowały mi bardziej w mniejszej dawce i w zupełności zaspokajały moją potrzebę imprezowania. Wraz z mężem należymy raczej do tej części społeczeństwa, której niewiele brakuje do szczęścia, co nie znaczy jednak, że jesteśmy nudziarzami zbijającymi bąki w czterech ścianach. Kiedy my cieszyliśmy się sobą i nie myśleliśmy jeszcze o powiększeniu rodziny zewsząd już zaczęliśmy dostawać dobre rady, żebyśmy to teraz korzystali z życia „bo jak pojawi się dziecko to już tak nie będzie! Wraz z wybiciem godziny 19:00 pora na kąpiel, koniec ze znajomymi i z wyjściami!” Generalnie zdaniem niektórych macierzyństwo jest jednoznaczne z zamknięciem w domu, najlepiej bez klamek i okien, a o znajomych można zapomnieć. Wpuszczałam te rady jednym uchem, a drugim wypuszczałam, wychodząc z założenia, że wszystko jest w naszych rękach i jest kwestią dobrej organizacji. Dla niektórych dziecko może i jest końcem dotychczasowego życia, ale nie dla mnie, dla nas. Nie będę podważać oczywistego faktu, że pojawienie się dziecka bardzo wiele zmienia i wywraca życie do góry nogami, ale to tylko od nas zależy jak odnajdziemy się w nowej sytuacji. Nasz szkrab ma 3 miesiące, a my w tym czasie nie odpuściliśmy sobie żadnej okazji do świętowania, „imprezowania” czy spotkań z przyjaciółmi. Po prostu nasze dziecko uczestniczy w nich razem z nami i nikt nie jest tym faktem zdziwiony czy zniesmaczony. Pierwszą ku temu okazją był przyjazd znajomych zza granicy, których wraz z innymi znajomymi zaprosiliśmy do siebie. Ostatni goście wyszli po 2 w nocy. Miło spędziliśmy czas, tak jak kiedyś podczas takich spotkań. Naszemu dziecku krzywda się nie stała, a jeden dzień bez kąpieli nie uczynił z niego brudasa. Drugą okazją były imieniny teścia i grill u przyjaciółki. Dzieć raptem dwumiesięczny grilla całkowicie przespał w wózku na świeżym powietrzu, podczas gdy my mogliśmy tak jak kiedyś, ale nieco czujniej, fajnie spędzić czas z przyjaciółmi. Po drodze trafiały się i nadal będą się trafiać niejedne spotkania rodzinne czy wizyty przyjaciół, a my nie mamy zamiaru z nich rezygnować. W międzyczasie byłam na wieczorze panieńskim przyjaciółki, a mój syn został na parę godzin pod opieką taty. Takie wyjście bardzo było mi potrzebne, mogłam znów poczuć się jak kobieta i trochę wyrwać się z domu. I mimo, że bawiłam się świetnie, myślami byłam przy synku. Zastanawiałam się czy śpi, czy marudzi, czy je bez problemu. Czy miałam wyrzuty sumienia? Być może niejedna mama postukałaby się w czoło, że postąpiłam tak karygodnie zostawiając dziecko SAME i zapewne ta cudowna mama nie poszłaby na żadne tańce. Nie miałam wyrzutów sumienia. Syn został z tatą, który świata poza nim nie widzi i równie dobrze jak ja radzi sobie z opieką nad nim. Zresztą, sam małżonek kazał mi się dobrze bawić i niczym nie martwić „bo że on własnym synem się nie potrafi zająć?!” phi! Ani przez chwilę nie wątpiłam w jego zdolności opiekuńcze, dlatego z czystym sumieniem mogłam choć na chwilę pobyć w dorosłym towarzystwie i porozmawiać, a nie gaworzyć. Później było wesele, na które nie zabraliśmy syna uznając, że to nie jest impreza dla takiego maluszka. Poza tym jako świadkowie nie moglibyśmy poświęcić mu uwagi, której potrzebuje. Został więc u dziadków, u których jak się potem okazało, było mu bardzo dobrze.
Czy w związku z powyższym jestem wyrodną matką? Bo nie siedzę całymi dniami w domu z dzieckiem? Bo zachciewa mi się rozrywek i samotnych wyjść z domu? Bo zdarza się, że nie kąpie syna codziennie o 19 i zamiast położyć go spać o normalnej porze to my włóczymy się po grillach? Bo zostawiam dziecko z tatą albo dziadkami, a ja oddaję się mniejszym bądź większym przyjemnościom? Uważam, że nie. Nie robię nikomu krzywdy, a już na pewno nie mojemu dziecku, które przecież kocham nad życie i dla którego chcę jak najlepiej. Dzięki takiemu podejściu nasz syn uczestniczy od najmłodszych lat w różnych wydarzeniach w naszym życiu. Przyzwyczaja się również, że nie tylko w matczynych ramionach jest dobrze i bezpiecznie. Mam nadzieję, że w przyszłości to zaprocentuje.
Kiedy na świecie pojawia się dziecko, zostajemy rodzicami. Mąż staję się tatą, a żona mamą. Ale to nie jedyne nasze role. Nasze życie się dopełniło, ale nie oznacza to, że mamy je diametralnie zmienić i całkowicie podporządkować dziecku. Nie oznacza to również, że musimy rezygnować z rzeczy, które robiliśmy zanim zostaliśmy rodzicami. Wychodzę z założenia, że wszystko jest kwestią podejścia i dobrej organizacji, a przy chęciach obu stron, wszystko jest możliwe.
Wyrodną? A skąd 🙂 Normalną, każda mama potrzebuje odrobiny przestrzeni i czasu dla siebie. To super, że miałaś okazję wyjść i z kim zostawić brzdąca 🙂
To fakt, nie tylko syn potrzebuję naładować baterie, ale również matka 😀
Nie jesteś wyrodną Matką,, a Matką, której można pozazdrościć:) Ja nie mogłam sobie pozwolić na wyjścia bez dziecka na dłużej niż 2 godziny, bo karmienie regulowało mój tryb życia. I niestety muszę przychylić się do opinii, że jak dziecko jest Malutkie to łatwiej jest wyjść, jak jest już ponad rocznym szkrabem sprawy zaczynają się komplikować, bo jednak moje dzieci zdecydowanie lepiej spały, gdy zachowywaliśmy rytuały:)
Dlatego korzystam teraz, póki mogę, a jak będzie potem, czas pokaże 😉
W bardzo podobnym klimacie pisałam o tej kwestii u siebie 🙂 Wygląda na to, że obydwie jesteśmy wyrodne haha!
W pewnym okresie macierzyństwa byłam wolontariuszką pewnej organizacji charytatywnej. Jednym z zajęć, jakie sobie wybrałam, było roznoszenie listów do miejsc tak odludnych, że nie podejrzewałam nawet o ich istnieniu. Wszędzie wędrował ze mną synek, a reszta pukała się w czoło. Ja jednak nikogo nie słuchałam, a mój mały ma teraz wyraźnie zaszczepione zamiłowanie do wycieczek w nieznane 😉