Ciąża

Z pamiętnika „ciężarówki”

Godzina 20:00. Jeszcze mam czas. Minuty leniwie się przelewają. W tym czasie jem kolację, popijam gorącą herbatą, a jednym okiem zerkam na telewizor.

21:00. To dobra pora żeby pójść pod prysznic. Nie za wcześnie, nie za późno, jak pobudzą mnie gorące strumienie wody, nabiorę jeszcze energii żeby sięgnąć po książkę czy poszperać w necie. Lubię późnymi wieczorami usiąść wygodnie na kanapie, podłożyć poduszkę pod plecy, Męża utulić do snu, a samej w błogiej ciszy oddać się lekturze książki. W pokoju nie słychać nic, oprócz szelestu, kolejnych przewracanych kartek. Gorąca herbata już dawno wypełnia mnie od środka. Mam ochotę na kolejną. Wygodna pozycja i ostre światło okazują się równie wygodne dla mojego Dziecka, które rozpycha się w brzuchu, skutecznie utrudniając mi skupienie uwagi na śledzeniu akcji w powieści, za którą właśnie się zabrałam. Parę uśmieszków, dotyk dłonią brzucha, krótka wymiana zdań („daj mamusi poczytać, pora już spać”) i dalej zabieram się za czytanie. Jeszcze chwilka.
Regularne ruchy sporej już wagi Dziecia cieszą, ale w niektórych momentach wręcz frustrują… o tym za chwile.

Północ. Oczy już się kleją. Zaczynam mieć nieodpartą pokusę wyciągnięcia poduszki zza pleców i podłożenia pod głowę. Jeszcze kolejne zdanie, akapit, strona, rozdział. Tylko wyraźny kryzys każe mi kończyć czytanie tu i teraz, w innych sytuacjach czytam od rozdziału do rozdziału, wtedy lepiej zapamiętuję wątki. „Gorzej”, jeśli przeczytany właśnie rozdział zakończy się tak, że koniecznie muszę natychmiast zabrać się za następny, nie zważając na porę.

1:00. Jutro, a właściwie dzisiaj też jest dzień. Jeszcze siku (zapewne nie ostatnie tej nocy…) i pora spać. Kiedyś przyjemna kraina snu, której oddawałam się bez reszty, ciekawa co tym razem przyniesie mi noc. W ostatnich tygodniach traumatyczne wręcz przeżycie. Zaczynam od pozycji na wznak. Mąż już smacznie śpi, ale mimowolnie odwraca się do mnie i przytula. Leżę. Zamykam oczy i próbuję zasnąć. Kiedy myślę sobie, że już naprawdę, za chwilę, za chwileczkę zasnę, odzywa się kręgosłup. Delikatnie się przekręcam z wyrazem bólu na twarzy i cichym jękiem. I wtedy się odzywa. Przecież wcale o Nim nie zapomniałam. Myślałam, że już dawno śpi, a ja za moment do Niego dołączę. Ale nie. Po co. 1:30 to idealna godzina na harce i swawole. Czuję jak mój pęcherz wgniata się w łóżko ciągnąc mnie w dół. Pospane. Przekręcam się na prawy bok, cofam do tyłu i schodzę z łóżka. Mąż automatycznie podkurcza nogi, żebym mogła swobodnie zejść. Idę do toalety. Odnoszę wrażenie, że mój pęcherz zaraz wybuchnie jeśli natychmiast nie pozbędę się jego zawartości. Dwie krople i po sprawie. ?? No nic. Wracam do łóżka. Postanawiam przybrać inną, bardziej wskazaną w ciąży pozycję – na lewym boku. Zawijam się w mój rogal, który co noc walczy z moim Dzieckiem o ukojenie. Przez chwilę jest dobrze. Nawet bardzo dobrze. Mąż tuli się do mnie, ja tulę się do rogala, jeszcze tylko poproszę o przyjemny sen. Nie mija 5 minut i znowu Go czuję… tym razem próbuję wyjść przez pępek, sprawia mi ból, gmerając przy okazji w moim lewym boku, jakby dając mi sygnał „heloł, jest mi niewygodnie, zrób coś z tym!” No więc robię. Obracam się na prawy bok. Nie jest źle, dopóki nie dopada mnie zgaga. Po chwili dołącza do niej gmeranie w prawym boku. Wtedy mam ochotę się poddać, wstać, rozbeczeć i liczyć, że zasnę ze zmęczenia. Biorę parę głębokich wdechów i od nowa próbuję tej samej konfiguracji: na wznak, lewy bok, prawy bok. Czasami trwa to pół godziny czasem godzinę lub dwie – nie przesadzam. W końcu udaję mi się znaleźć dogodną pozycję, albo może mi się tylko tak wydaję, bo oboje padamy z wyczerpania, dopóki do głosu nie dojdzie pęcherz… udaję, że wcale nie czuję natychmiastowej potrzeby pójścia do toalety. Walczę. Wytrzymam do rana. Ale kiedy przy najmniejszym ruchu uciska mnie coraz bardziej, poddaję się i idę. Ulga. Po omacku wracam do łóżka. Na szczęście Dziecię się nie obudziło, a ja szybko znów zasypiam. I tak do rana.

Mój dzień wypełniają różne zajęcia. Czytam, spotykam się z Przyjaciółkami, jeżdżę na zajęcia fitness, do szkoły rodzenia, sprzątam, gotuję i harce mojego urwisa nie są tak frustrujące i odczuwalne, ale kiedy zmęczona, kładę się do łóżka, marzę żeby szybko zasnąć. Niestety zasypianie od jakiegoś czasu to rytuał, który dosłownie spędza mi sen z powiek. Jest jednak coś co mnie pociesza, a mianowicie fakt, że meta coraz bliżej, a ja zobaczę buźkę tego Małego Szkraba, który tak daję mi popalić.

1 thought on “Z pamiętnika „ciężarówki”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *