Każdy kraj ma swoje zwyczaje. Pielęgnujemy te nasze, polskie, ale nie da się uniknąć napływu zagranicznych tradycji, których z roku na rok przybywa, a my coraz chętniej je celebrujemy. Przecież każda okazja do świętowania jest dobra 😉 Nie będę się jednak wywodzić na temat fajności obcych zwyczajów w naszej kulturze, może innym razem. Ten wpis chciałabym poświęcić „baby shower” czyli „bociankowym”.
Baby shower to tradycja anglosaska znana już w XVIII w. W przeciwieństwie do Polek, choć i to coraz częściej, Amerykanki czy Francuzki od samego początku cieszą się ciążą, planują i wpadają w szał zakupów. U nas wciąż rządzą przesądy i zabobony, które czasem skutecznie pozbawiają przyszłych rodziców radości z oczekiwania na dziecko. Osobiście wielokrotnie usłyszałam, „że jest za wcześnie na zakup wózka czy ciuszków”, „po co zapeszać”. Jeśli miałabym iść tym tokiem myślenia o mojej ciąży powinnam wiedzieć tylko ja i małżonek, ewentualnie lekarz, a reszta rodziny i przyjaciół powinna się dowiedzieć dopiero po narodzinach dziecka. No bo „po co zapeszać.” Nie można dać się zwariować. O ile kompletowanie wyprawki, gdy tylko ujrzy się dwie kreski na teście ciążowym uważam za lekką przesadę, o tyle w połowie ciąży jest to już jak najbardziej na miejscu. Tym bardziej, że wydatki związane z wyprawką to niemałe sumy i warto je sobie rozłożyć w czasie. Ponadto zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę i w rękach, choćby najbardziej ogarniętego partnera, nie jest dobrym pomysłem. Pierwsze tygodnie po wyjściu ze szpitala będą całkowicie skupione na nowym członku rodziny i młoda mama naprawdę nie będzie miała głowy ani czasu zastanawiać się, gdzie co ustawić i co jeszcze dokupić, dlatego lepiej kącik bądź pokój dla Maluszka przygotować wcześniej.
Baby shower organizują zazwyczaj osoby z najbliższego otoczenia przyszłej mamy pod koniec ciąży. Nie brakuję wówczas dzidziusiowych gadżetów, słodkich przekąsek i uroczych ozdób. Pojawiają się również prezenty dla mamy bądź Maluszka. Czasem konkursy i zabawy.
To tyle jeśli chodzi o historię. Po więcej odsyłam was TU.
Chciałam wam pokrótce opisać co mnie spotkało w minioną sobotę.
Małżonek już od tygodnia truł mi nad głową żebym nie planowała sobie NIC na sobotnie popołudnie. Szczerze mówiąc moim jedynym planem jest urodzić, więc przytaknęłam, a że akurat kwiecień wiąże się z początkiem naszego randkowania, nie podejrzewałam żadnego spisku tylko uroczyste świętowanie naszego związku. Na 2 tygodnie przed terminem rozwiązania słowa „nie mam się w co ubrać” naprawdę nabierają dużego znaczenia. Z opuchniętymi stopami stanęłam przed szafą. Małżonek nie oczekiwał, że włożę czarną mini, ale chcąc stanąć na wysokości zadania założyłam jedną z nielicznych, dobrych sukienek, w której czułam się w miarę dobrze. Perspektywa wciągnięcia rajstop frustrowała mnie od samego rana, ale czego się nie robi żeby świętować rocznicę! Nad ranem spytałam na którą mam być gotowa, żeby mieć odpowiednio dużo czasu, aby spokojnie się wyszykować nie pocąc się przy tym jak nastolatka w okresie dojrzewania. Wybiła 16:00 i poszliśmy na deser. Nie wiem jak wy, ale ja po przyjściu do domu od razu się przebieram w domowe ciuchy, w których czuję się swobodnie, zwłaszcza teraz. Po przekroczeniu progu mieszkania od razu zatem poszłam do sypialni z zamiarem szybkiego pozbycia się sukienki i rajtek. Nie od razu zauważyłam zamknięte drzwi od salonu. Małżonek wparował za mną z uśmiechem na twarzy i spytał:
– Co Ty robisz? Już się rozbierasz?
Oho – pomyślałam, będzie świętowanie na całego. Gotowa na wszystko poczłapałam do salonu, bo nagle sobie uświadomiłam, że drzwi, których NIGDY nie zamykamy są zamknięte. Ciekawa co też jeszcze przygotował Małżonek, otworzyłam drzwi… to co ujrzałam do dzisiaj wywołuję szeroki uśmiech na mojej twarzy i wzruszenie. Tego się ABSOLUTNIE nie spodziewałam. Zobaczyłam moje przyjaciółki, siostrę i kuzynkę w otoczeniu niebieściutkich gadżetów i ozdób, ślicznych sówek (na których punkcie mam lekkiego bziczka 😉 ) i uginającego się od pyszności stołu. Byłam wzruszona i pozytywnie zaskoczona taką niespodzianką. Wprawdzie jakiś czas temu zastanawiałam się głośno nad zorganizowaniem takiego spotkania, ale potem moje dobre samopoczucie trochę spadło, więc odpuściłam temat. Jakże się jednak cieszę, że moje przyjaciółki tego nie zrobiły. Podkręciły mój nastrój i choć na chwilę mogłam zapomnieć o dokuczliwych dolegliwościach i zmartwieniach ciążowych. Pełna konspiracja z moim Mężem, wszystko dopięte na ostatni guzik i zorganizowane tak wspaniale, że do tej pory brak mi słów.
I może ktoś nie lubić niepolskich tradycji i głośno z nich kpić. Ale tę niespodziankę zapamiętam do końca życia, bo było to nie tylko małe przyjęcie z dobrym jedzeniem i niebieskimi balonami, ale przede wszystkim, był to wyraz uczuć jakie żywią do mnie najbliższe mi w życiu osoby.
Na deser kilka fotek 🙂
Czekałam na ten wpis 🙂 Kochamy Was 🙂 :* :* :*
<3
Cudowne przyjęcie! Aż żałuję, że sama nigdy go nie miałam!